Interview in Mroczna Strefa magazine (2016)
W sprawie poniższego wywiadu ja i mój interlokutor knuliśmy i spiskowaliśmy od grubo ponad roku, więc moja quasi-dziennikarska wena, tudzież motywacja i ciekawość gorącego zwolennika twórczości muzycznej Rafała, którym niewątpliwie jestem, podsycane były regularnie i sukcesywnie. Jeszcze kilka tygodni temu nie wiedziałem jaki album otrzymam do zrecenzowania, ale jedno intuicyjnie przyjmowałem za pewnik: Nie będzie to krążek, jakich pełno. Myli się ona wyjątkowo rzadko i z pewnością nie popełniła błędu i w tym przypadku, o czym możecie przeczytać w recenzji. Palce odruchowo zaciskają się na kciukach ilekroć słucham „Anima Mundi” i wyobrażam sobie co też mogłoby jeszcze urodzić się wraz z kolejnym dziełem HOARFROST, ale powstawaniu takich płyt nie towarzyszy lustrowanie wydruków z krzywymi sprzedaży poprzednich pozycji z katalogu projektu. Osobiście widzę w „Anima Mundi” rzecz przełomową dla tego szyldu, która przewrócić może kartę nowego rozdziału w jego karierze, otwierając wrota zupełnie nieskrępowanej kreacji, lecz, jak to w przypadku artystów wielkich bywa, nie będzie iskry – nie będzie ognia. Cieszmy się jednak tym, co mamy. Tym bardziej, że zdecydowanie jest czym. Witajcie w „krainie, w której przestają bić ludzkie serca”!
Mroczna Strefa [Kępol]: Witam! To już kolejna nasza rozmowa, której treść pojawi się na wirtualnych łamach Mrocznej Strefy i muszę Ci wyznać, że naprawdę cieszę się na tę okazję. Poniższym wywiadem uczcimy bowiem duże wydarzenie w karierze HOARFROST, jakim niewątpliwie jest premiera płyty „Anima Mundi” – Twojego najnowszego arcydzieła! Płyty na pewno nie odcinającej grubą kreską wcześniejszych pozycji z katalogu, ale z drugiej strony przełomowej i niezwykle istotnej. Mam wrażenie, że ten album będzie dla Ciebie tym, czym (przykładowo) „Satanica” dla BEHEMOTH, „Theli” dla THERION czy dla IRON MAIDEN „The Number of the Beast”, bo nawet jeśli mówimy tu o różnych, to koniec końców jednak o wzajemnie przenikających się gatunkach muzycznych i owe analogie nie będą chybione. Czujesz wokół siebie eksplozję rewolucyjnych czy może raczej spokojną aurę ewolucyjnych zmian? Pojawieniu się „Anima Mundi” na rynku muzycznym – o ile mi wiadomo – towarzyszą ze wszech miar pozytywne nastroje. Czujesz, że HOARFROST naprawdę jest potrzebny światu, że może znaczyć wiele dla jeszcze szerszej publiki?
HOARFROST [Rafał Kopeć]: „Witaj. Wymieniłeś wielkie zespoły i ważne płyty w ich dorobku. Myślę, że w przypadku HOARFROST „Anima Mundi” jeśli nie jest przełomowa, to przynajmniej wyjątkowa. Po pierwsze: Od premiery mojej poprzedniej płyty „Puppets of the Divine Coroner” minęło ponad 5 lat. Nie znaczy to, że przez ten czas muzycznie próżnowałem, ale to dość długi okres. Po drugie: „Anima Mundi” powstawała w dość specyficznych dla mnie okolicznościach, co niewątpliwie przełożyło się na zawartość tego wydawnictwa. A czy HOARFROST jest potrzebny światu? Tworzenie dźwięków wynika z mojej wewnętrznej potrzeby i to podejście towarzyszy mi od wielu lat, a jeśli przy okazji są ludzie, którzy chcą słuchać tych dźwięków i kupują moje płyty, to znaczy że HOARFROST jest potrzebny nie tylko mnie. Jeśli pytasz o zmiany, to mają one charakter wyłącznie ewolucyjny. Rewolucja to zbyt mocne słowo.”
MS.: Drugi człon poprzedniego pytania niemal automatycznie podszeptuje kolejne. W nieoficjalnych rozmowach ze mną anonsowałeś bowiem „Anima Mundi” jako ‚prawdopodobnie ostatnią płytę HOARFROST’. Wydaje mi się, że w tym momencie można mówić chyba jednak o diametralnej zmianie perspektywy w tej materii, tak? Ludzie, z którymi kolaborowałeś podczas prac nad płytą wyrazili chęć kontynuacji współpracy w przyszłości. Czy kolejne krążki Twojego projektu będą więc powstawać?
H.: „Wiele spraw, jakie nałożyły się na okres powstawania „Anima Mundi” nie nastrajały mnie optymistycznie i były takie momenty, że zastanawiałem się nad sensem dalszej pracy. Wszystko to, co wydarzyło się po premierze nie ma wpływu na dalsze, podejmowane przeze mnie decyzję. To nie jest tak, jak w przypadku wydawnictw mainstreamowych – płyta odnosi sukces, więc należy szybko robić kontynuację. W każde wydawnictwo staram się włożyć jak najwięcej z siebie i zwykle potem potrzebuję czasu, żeby ochłonąć, zebrać myśli i zastanowić się nad przyszłością. Muzycy którzy pojawili się na „Anima Mundi” mają ochotę na dalszą współpracę. Mam jeszcze kilka pomysłów, a co z nich będzie, zobaczymy. Muzyka to hobby. Oprócz niej jest przecież normalne życie.”
MS.: Być może jest trochę za wcześnie by zadać to pytanie, ale ciężko mi się powstrzymać. Powstał już choćby umowny szkic kolejnego albumu bądź wydawnictwa? Jakiś roboczy plan przyszłej współpracy?
H.: „Nigdy bezpośrednio po premierze nie mam w głowie szkiców czy planów na kolejny materiał. Takie plany i pomysły pojawiają się same i nie musze szukać ich na siłę. Niczego nie przyspieszam. Nie gonią mnie terminy ani umowy. To pewien naturalny cykl, który pojawia się co jakiś czas. Któregoś dnia pojawia się pomysł i jeśli jest na tyle dobry, że uznam go za wart przełożenia na dźwięki, zabieram się za zbieranie materiału na płytę. Wtedy też jest właściwy czas na decyzje w sprawie nawiązywania ewentualnej współpracy. Obecnie jestem zaangażowany w kilka muzycznych przedsięwzięć, a oprócz tego toczą się luźne rozmowy, ale jest zbyt wcześnie by o tym mówić.”
MS.: Wydaje mi się, że udziały gościnne, jakie dopełniły mrocznego, dark ambientowego pejzażu „Anima Mundi” można podzielić na dwie zasadnicze frakcje. Pierwsza – bliższa poczynaniom gospodarza przedsięwzięcia, czyli Twoim – to ta związana z bardzo szeroko pojętą sceną skupioną wokół muzyki elektronicznej, noisowej czy właśnie ambientowej i tutaj muszą pojawić się takie nazwiska jak Tomasz Twardawa (m.in. GENETIC TRANSMISSION), Dawid Chrapla (m.in. SYNAPSIS) oraz HEKTE ZAREN (m.in. solowy projekt imienny, HEXENWOLF). Druga pochodzi jakby spoza tego obszaru i tu meldują się Katarzyna Bromirska (PERCIVAL, PERCIVAL SCHUTTENBACH) oraz Valdi Rzeszut (m.in. RATATAM). Wiem, że jesteś człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach muzycznych, który nie samym ambientem żyje. Odczuwałeś zatem coś na kształt wspomnianego ‚podziału’ czy może raczej uniwersalizm i pewne muzyczne braterstwo w podejściu Twoich kolaborantów?
H.: „Każda z osób, które wymieniłeś to przede wszystkim znakomici muzycy, którzy potrafią odnaleźć się w każdej stylistyce, co udowodnili na „Anima Mundi”. Powiem szczerze, że kiedy nawiązywaliśmy współpracę, nie widziałem podziału o jakim mówisz. Po głowie chodziły mi brzmienia i instrumenty, które chciałbym usłyszeć na tym albumie, dlatego całkiem naturalnym było zaproszenie takich, a nie innych muzyków. Zdaję sobie sprawę, że patrząc z boku taki podział może być widoczny, pod warunkiem jednak, że traktuje się HOARFROST jako projekt typowo dark ambientowy. Ja mam trochę szerszą jego wizję i myślę, że spokojnie może podążyć w różne muzyczne rejony. Poza tym klimaty muzyczne, w jakich obracają się goście, nie są w gruncie rzeczy tak odległe. Może gdyby pojawił się przedstawiciel sceny disco polo ten podział byłby dla mnie dostrzegalny, ale akurat te rejony całkowicie mnie nie interesują [śmiech]!”
MS.: Jesteś muzykiem o mocno skonkretyzowanej wizji tego, co robisz. Czy w przypadku „Anima Mundi” to ona nadała ton owym udziałom gościnnym czy może raczej udziały gościnne ukształtowały w choćby w małym stopniu ostateczny szkic tego, co wylądowało w utworach? Kiedy ostatecznie pojawił się w Twojej głowie pomysł na ten album?
H.: „Pomysł na „Anima Mundi” pojawił się pod koniec 2012 roku i wtedy też powoli zacząłem pracę nad tym albumem. Jak wiesz, były kilka razy przerywane i przekładane. Myślę, że każdy zaplanowany nawet w najdrobniejszych szczegółach album, podczas realizacji ulega różnego rodzaju modyfikacjom. Każdy z muzyków zawsze wnosi coś swojego i jest to bardzo pozytywne, bo muzyka to przede wszystkim inwencja, zabawa czy wzajemne inspirowanie. Z każdym z zaproszonych gości spędziłem trochę czasu na rozmowie odnośnie moich oczekiwań, ale i tak finalnie to oni trzymali w rękach instrumenty Każdy z nich miał swój wkład w to wydawnictwo, bo zwykle najciekawsze rzeczy powstają w sposób spontaniczny.”
MS.: Jak dokładnie wyglądały prace nad utworami? Stworzyłeś ambientowy trzon każdego numeru, po czym każdy dorzucał niejako od siebie co uznał za stosowne czy pozostali muzycy otrzymywali jednak jakieś wytyczne z Twojej strony? Dużo dyskutowaliście na temat charakteru dostarczanych przez nich partii?
H.: „Właściwie w każdym przypadku było inaczej. Z Kasią wstępnie omówiliśmy jak widziałbym rolę wiolonczeli w tych utworach, ustaliliśmy kilka szczegółów, a ona zrobiła resztę i podesłała sporo świetnych partii. Valdi dostał gotowe szkice utworów i wkomponował w nie swoją gitarę. Motywy noisowe powstały podobnie, jak w przypadku wiolonczeli, a więc omówiliśmy sprawę i czekałem na właściwe dźwięki. Natomiast jeśli chodzi o wokale, to Hekte Zaren zaśpiewała do gotowych już utworów z wyjątkiem „In Hopeless Mazes”, który zaczęliśmy tworzyć od jej partii wokalnych. Tak więc mamy pełną gamę różnego rodzaju realizacji.”
MS.: Muzyczna gościnność – że taką figurą stylistyczną się posłużę – była, jest, będzie i być winna rzeczą powszechną w każdym jednym gatunku muzycznym. „Anima Mundi” to jednak przykład płyty, na której owe udziały odegrały rolę cokolwiek znaczącą. Gdyby twórczość HOARFROST była mi zupełnie obca, gdybym pozbawion był danych na temat „Anima Mundi”, za sprawą którego przedstawiono by mi Twój projekt byłbym skłonny zgadywać w ciemno, że HOARFROST to zespół. Metraż okupowany przez śpiew czy melodeklamacje Hekte Zaren jest niebagatelny. Smyczki Katarzyny zajmują odrobinkę mniejszy, choć pojawiają się one w kilku równomiernie rozmieszczonych na całej płaszczyźnie materiału, strategicznych momentach i mimo prostego faktu, że wszystko opiera się o struktury Twojego autorstwa, które rozdają tutaj karty, to właśnie ślady płci pięknej wysuwają się na pierwszy plan, szczególnie w odniesieniu do kreślącej bardzo czytelne przecież linie melodyczne wiolonczeli. Nie bałeś się trochę, że odwróci to uwagę słuchacza od tego, co wniosłeś sam czy nie miało to dla Ciebie większego znaczenia? Wypada Twoim zdaniem dostrzec w „Anima Mundi” dzieło poniekąd zespołowe?
H.: „Jeśli dołożymy do tego Paulinę na okładce, będziemy mogli mówić o babskiej płycie. Wbrew pozorom większość pracujących nad nią osób to jednak mężczyźni [śmiech]! Nie miałem takich obaw, to w dalszym ciągu jest płyta HOARFROST. Muzyka to alchemia dźwięków. Nie ma znaczenia procentowy udział poszczególnych partii czy instrumentów ale ich współistnienie. Jedyne co jest ważne to to czy płyta jest dobra, czy zła. Potwierdzi to chyba każdy miłośnik muzyki. Jeśli chodzi o warstwę wokalną, to współpracujemy z Hekte Zaren już wiele lat, ale jest to dopiero pierwsza płyta, gdzie jej wokale odgrywają tak dużą rolę. Szczerze mówiąc bardzo czekałem na ten moment od początku bo kiedy zaczynaliśmy współpracę materiał na „Puppets of the Divine Coroner” był już na ukończeniu dlatego Hekte Zaren pojawiła się tylko w kilku utworach. W przypadku „Anima Mundi” od razu planowaliśmy teksty i dlatego utwory powstawały już pod kątem partii wokalnych. Co do Kasi Bromirskiej, to bardzo chciałem mieć żywe smyczki na płycie, które nie stanowiłyby tylko elementu tła. Uwielbiam głębokie brzmienie smyków i chciałem mieć je odpowiednio wyeksponowane. Wiolonczela Kasi nadaje „Anima Mundi” wyjątkowego i niepowtarzalnego charakteru . Aro z PERUNWIT powiedział mi, kiedy rozmawialiśmy o mojej nowej płycie, że Kasia zrobi różnicę i jak widać miał rację [śmiech]!”
MS.: Jak w takim razie rysują się plany dalszej działalności HOARFROST? Projekt pozostanie przedsięwzięciem solowym otwartym na współpracę z muzykami dobieranymi podług wymagań konceptu, czy dopuszczasz możliwość dokooptowania kogoś na stałe? Opowiedz może coś więcej na temat kontaktów z Twoimi muzycznymi kamratami. Jak przebiegły?
H.: „HOARFROST powstał w 2006 roku jako projekt jednoosobowy, ale nigdy nie zamykałem się na współpracę z innymi muzykami. Szczególne miejsce od wielu lat w HOARFROST ma osoba Hekte Zaren, która uczestniczyła przy nagraniu dwóch płyt. Jej pozycja w HOARFROST jest niepodważalna, ale Hekte jest również osobą o ugruntowanych korzeniach muzycznych, własnej wizji i wreszcie aspiracjach, co jest zupełnie zrozumiałe. Aktualnie wiele pracy wkłada w swój blackmetalowy skład ADAESTUO. To kawał świetnej muzyki i polecam zapoznanie się z ich najnowszym materiałem. Natomiast moje muzyczne korzenie to praca w zespołach i chyba dalej mam takie ciągotki. Jest więc bardzo prawdopodobne, że przy kolejnych produkcjach pojawiać się będą jacyś zaproszeni goście. Moje muzyczne drogi już wcześniej przecinały się z Dawidem Chraplą. „Anima Mundi” nie jest więc pierwszym przypadkiem i być może nie ostatnim. Jeśli chodzi o Valdiego i Kasię Bromirską, wyrazili chęć dalszej współpracy, więc kto wie co przyniesie przyszłość.”
MS.: Wiem, że – jak miało to miejsce w przypadku „Decline” będącego wynikiem Twojej współpracy z Karolem z INNER VISION LABORATORY – z propozycją takiej kooperacji przychodzą niekiedy do Ciebie inni. Jak wyglądało to tym razem? Co zadecydowało o udziale takich, a nie innych osób?
H.: „O muzycznej formie „Anima Mundi” zadecydowała moja wizja tego materiału. Bardzo szanuję i cenię dorobek każdego z zaproszonych muzyków i był to czynnik decydujący. Cieszę, się, że do tej współpracy doszło i wdzięczny jestem za ich ogromne zaangażowanie w powstanie tej płyty, za co z tego miejsca chciałem każdemu z nich bardzo podziękować. To świetni muzycy, a prywatnie bardzo sympatyczni i otwarci ludzie, co było dla mnie również niezmiernie ważne.”
MS.: Myślę, że część Twoich współpracowników dostała wraz z opcją współtworzenia „Anima Mundi” możliwość sprawdzenia się w dziewiczych (lub w najlepszym razie z rzadka uczęszczanych) dlań muzycznych rejonach. Czułeś z ich strony pewną frajdę, świeżość podejścia?
H.: „O tak! Mówisz oczywiście o Kasi Bromirskiej i Valdim Rzeszucie. Propozycja udziału przy „Anima Mundi” wywołała u nich lekką konsternację [śmiech]! Valdi ma na koncie około 40 płyt z takimi tuzami jak Wojciech Waglewski, Marek Piekarczyk, RSC, ZIYO, NINE WALKING TREES itd., ale nigdy nie mierzył się z dark ambientem. Po przesłuchaniu płyty stwierdził, że ma ciarki i chyba nie zaśnie, ale to kawał dobrej sztuki. Kasia, która na co dzień występuje w folkmetalowym PERCIVAL SCHUTTENBACH, miała też dość mgliste pojęcie o tym, czym jest dark ambient, ale nie bała się podjąć wyzwania. Nagrała mnóstwo świetnego materiału, którego część znalazła się na „Anima Mundi”. Płyta jej się podobała i wiem, że jest zadowolona z udziału w tym przedsięwzięciu, a to przecież najważniejsze.”
MS.: Kto konkretnie zajmował się miksowaniem i końcową obróbką materiału dźwiękowego Twojego najnowszego krążka? Opowiedz proszę o producenckim etapie prac nad „Anima Mundi”.
H.: „Prace odbywały się starą sprawdzoną metodą czyli przez internet. Każdy nagrywał swoje partie u siebie, a ja poskładałem to wszystko w całość. Różnica między wcześniejszymi płytami HOARFROST a tą jest taka, że tym razem to ja masterowałem album. Do tej pory zawsze było tak, że zajmował się tym ktoś inny. Tym razem sam postanowiłem zadbać o brzmienie tej płyty i chyba nie wyszło to źle. Materiał, co oczywiste, był nagrywany w kilku różnych miejscach. A więc wokale powstały w studiu w Belgii gdzie na co dzień mieszka Hekte Zaren, Kasia Bromirska nagrywała swoje partie u siebie w Legnicy, a Valdi w swoim rzeszowskim studio. Co zaś się tyczy noisów, wolę chyba nie wiedzieć gdzie powstały [śmiech]!”
MS.: Twoje dokonania są najczęściej sumą dźwięków o zróżnicowanej genezie. Mamy field recording, programming, sampling, itp. Wyobraź sobie, że stoisz przed zadaniem rozbioru ‚elektronicznej’ warstwy Twojego materiału na czynniki pierwsze. Jakie elementy i jaka szkoła realizacji takiej muzyki zdecydowanie tu przoduje, a co posłużyło jako dodatek do całości? W jakiej metodologii pracy nad taką twórczością czujesz się najlepiej?
H.: „Jak słusznie zauważyłeś używam różnych technik. Trudno byłoby mi dokonać takiego rozbioru o jakim mówisz. W zasadzie każdy utwór powstaje na swój indywidualny sposób i w tej kwestii moje działania pozornie mogą wyglądać dość chaotycznie. Nie istnieje coś takiego, jak jedna sprawdzona metoda czy jeden schemat działania. W prawie każdym utworze pojawiają się w mniejszym lub większym zakresie wszystkie lub część technik, o których mówisz. Czasem obecność niektórych elementów ma charakter symboliczny, więc bardziej odczuwalny niż słyszalny, dlatego nie zwracają na siebie uwagi. W utworach HOARFROST bardzo dużo dzieje się na drugim planie i właśnie temu poświęcam szczególną uwagę. Lubię, żeby odpowiednio kotłowało się na drugim planie, ale nie mam gotowej recepty na utwory.”
MS.: Dark ambient jest łatką, która do HOARFROST przylega najsilniej. Podczas naszej dyskusji o gatunkowej stronie swojego najświeższego przedsięwzięcia powiedziałeś jednak, że granice stylu zostały zdecydowanie przekroczone i miałeś w tym pełną rację. Wystarczy zwrócić uwagę na tożsamy z konceptem (do którego przejdziemy wkrótce) folkowy klimat i nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie sztandarowego dlań „Ages of Gaia” . Czujesz podskórnie, że HOARFROST zaczął niejako żyć własnym życiem, że przeobraża się powoli w twór, dla którego konwencja wyjściowa stanie się zaledwie punktem wyprowadzenia kolejnych ruchów czy będziesz jednak starał się utrzymać wszystko w ‚ambientowych ryzach’?
H.: „Kiedy powstał HOARFROST zdawałem sobie sprawę, że nie będzie ograniczał się do jednego gatunku. Muzyka to ciągła ewolucja i poszukiwanie nowych form i nie widzę sensu w kurczowym trzymaniu się jednego nurtu. Każdy gatunek, w tym oczywiście dark ambient, z czasem popada w pewnego rodzaju przewidywalność i schemat. Dla jednych jest to zaletą dla innych wadą. Ja uważam, że dobrze trochę poeksperymentować i poszukać drogi dla siebie. W przypadku HOARFROST dark ambient jest oczywiście swego rodzaju klamrą, spinającą całość, ale na tej bazie mogą powstawać różne struktury i dzięki temu mogę przemierzać różne muzyczne rejony. Zawsze siedziałem w mrocznej muzie, więc dark ambient mieści się doskonale w tej konwencji i jest mi na swój sposób bliski, ale ewolucja może popchnąć ten projekt w zupełnie nieznane mi jeszcze na dzień dzisiejszy rejony.”
MS.: Wydaje mi się, że nadszedł odpowiedni czas dla odważnych decyzji podejmowanych względem HOARFROST. Zagraniczni fani nazywają „Anima Mundi” po imieniu, czyli ambientową płytą roku, a proponowana przez Ciebie twórczość posiada charakter na wskroś ilustracyjny. Takie dźwięki aż proszą się o obecność w jakimś dobrym filmie czy na scenie teatralnej. Spotkałeś się już z podobnymi propozycjami? A może czas wystosować je samemu?
H.: „Spotkałem się z takimi opiniami i są dla mnie bardzo miłe. Dla każdego kto tworzy muzykę czy inny rodzaj sztuki takie słowa są niesamowicie ważne i motywujące. Cieszę się, że „Anima Mundi” zdobywa uznanie na rynku. A odpowiadając na Twoje pytanie, nie mam takich aspiracji. Nie wiem, czy czułbym się dobrze pisząc muzykę pod czyjeś produkcje. Tworzenie na zamówienie nigdy nie było tym, czym chciałbym się zajmować. Bardzo cenię wolność, jaką mam w tym zakresie, więc żeby doszło kiedyś w przyszłości do takiej współpracy, musiałbym całkowicie utożsamiać się z tematem, który miałbym zilustrować muzycznie. Póki co, nigdy nie przejawiałem inicjatywy tego typu, ale nie wiem co przyniesie przyszłość.”
MS.: Nie licząc teasera akcję promocyjną wspiera wideoklip do utworu „Refracted In Illusion”. Teledysk dla grupy rockowej zrealizować stosunkowo łatwo – wystarczy uchwycić zespół z instrumentami i nawet jeśli oryginalności będzie w tym tyle co i nic, ludzie i tak kupią. Z ambientem jest chyba inaczej. Kto poświęcił się realizacji tego klimatycznego obrazu? Co według Ciebie powinno cechować dobry, dark ambientowy klip?
H.: „Klip musi posiadać odpowiedni ładunek emocjonalny, co nie jest już taką prostą sprawą. O wiele łatwiej zająć widza dynamicznymi ujęciami niż pokusić o klimatyczną fabułę. Teledysk do „Refracted In Illusion” powstał za sprawą Pauliny Selene Mieczkowskiej i operatora Jarasa. Zdjęcia były realizowane w okolicach ruin katowickiej huty ‚Utheman’ oraz w dolomitach w Tarnowskich Górach. Kilka końcowych ujęć nakręciłem w rejonie Kozłowa, a ponadto odpowiadam za montaż i postprodukcję tego klipu. Cześć materiałów, które zostały nagrane, przepadła na skutek awarii sprzętu. Mówiłem już wcześniej, że powstawaniu tej płyty towarzyszyła seria różnego rodzaju problemów i to właśnie jeden z ich przejawów. Nie było już czasu ani możliwości dogrywać utraconych sekwencji, ale z tego, co ocalało, udało się na szczęście, bez zbędnych kompromisów, utrzymać wstępne założenia i klimat tej produkcji.”
MS.: Zarówno we wspomnianym teledysku do „Refracted In Illusion”, jak i na okładce płyty widzimy modelkę Paulinę Mieczkowską. Była to współpraca spod znaku wzajemnej inspiracji artystycznej, czy zleciłeś jej po prostu zadanie do wykonania?
H.: „Paulinę poznałem kilka lat wcześniej na jednym z koncertów HOARFROST. Tak się składa, że oboje wcześniej znaliśmy Amelię i współpracowaliśmy z nią. Po jej śmierci rozmawialiśmy z Pauliną i pojawił się pomysł współpracy przy „Anima Mundi”, niejako w hołdzie dla naszej koleżanki. Paulina doprowadziła do realizacji klipu, a także z kilkoma zaprzyjaźnionymi fotografami zrealizowała sesję fotograficzną na okładkę „Anima Mundi”. Wcześniej pozowała w kilku sesjach Amelii, więc dobrze znała klimat jej zdjęć. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że była to bardzo dobra decyzja i myślę, że choć w części udało nam się oddać charakter prac Amelii.”
MS.: Album „Anima Mundi” nie powstawał w atmosferze sielskiej. Jest on dedykowany Amelli – Twojej tragicznie zmarłej przyjaciółce i zarazem osobie odpowiedzialnej za graficzną oprawę pewnych wydawnictw z katalogu projektu. Czy te wydarzenia miały duży wpływ na muzykę, jakiej słuchamy na płycie? Odczuwasz ulgę związaną z artystyczną ekspresją negatywnych emocji towarzyszących życiu na tej ‚kulce brudu’?
H.: „Śmierć Amelii na pewno miała ogromny wpływ na emocje, które towarzyszyły mi podczas powstawania tej płyty i z całą pewnością znalazły na niej ujście. To było nieuniknione. Amelia zmarła na początku pracy nad tym materiałem. Na kilka dni przed jej śmiercią planowaliśmy sesję na okładkę płyty „Anima Mundi” i rozmawialiśmy o koncepcie płyty. Nikt nie spodziewał się, że sprawy przyniosą taki obrót. W jakiś sposób więc ta płyta stała się dla mnie katharsis.”
MS.: Konceptowi płyty towarzyszy mit o dzieciobójczej Medei, który przywołujesz nie tylko w notkach informacyjnych, ale i jawnie, w tytule wieńczącego ten mistrzowski krążek utworu „Medeaeternum”. Jak wynika z założeń konceptu – nasza matka Ziemia może pewnego dnia pokazać nam srogie oblicze i doprowadzić do zagłady naszego gatunku. Odnoszę jednak wrażenie, że mogłeś zrodzić w głowie o wiele głębszy zamysł niż standardowe: ‚wkurzyliśmy Gaię, więc pięknym za nadobne z pewnością nam odpłaci’. W nieustannie stymulującym mnie do przemyśleń, kontrowersyjnym obrazie „Antychryst” Lars von Trier wprowadza nietypowy czarny charakter – czyli Matkę Naturę właśnie. W jego ujęciu jest ona ‚świątynią Szatana’. Jest naszą rodzicielką, ale i wrogiem wylewającym mroczny fatalizm wraz z fundamentami pod naszą egzystencję. Niezależnie od swej ideowej twarzy człowiek jest bowiem istotą nierozerwalnie zakorzenioną w prymitywnych instynktach i ograniczoną zwykłą niedoskonałością swojego ciała i ducha. Jego wyidealizowany i będący produktem zwykłego egoizmu obraz blednie jak pocztówka gdy uświadomimy sobie poziom naszej ułomności – całą kolekcję toczących nas, zarówno somatycznej jak i psychicznej natury, chorób, potknięć i niegodziwości będących naszym autorstwem. Czy to właśnie do myślenia na temat naszej mrocznej predestynacji chcesz prowokować oddając „Anima Mundi” wielbicielom ambitnej muzyki?
H.: „Motyw ciążącej nad wszystkim zagłady pojawia się w tytule utworu „Medeaeternum”, będącego połączeniem imienia Medei, mitycznej dzieciobójczyni i łacińskiego słowa aeternum oznaczającego ‚wieczność’. Egocentryzm każe nam widzieć siebie w roli władców i kreatorów planety. Próbujemy definiować, czym jest dobro, a czym zło. Człowiek, istota uduchowiona, staje ponad światem przyrody. Ciało być może jest słabe i podatne na pokusy, ale mamy duszę, która nadaje nam pierwiastek boski, mimo słabości toczących nas, jako gatunek – tak chcemy to widzieć. Tym samym odsuwamy myśl, że podlegamy działaniu sił, które były obecne na tej planecie od milionów lat. Sił, które tworzyły i niszczyły lądy, gatunki i całe ekosystemy. Jesteśmy takimi, jak stworzyła nas matka natura i mamy tylko te cechy i instynkty, które od niej otrzymaliśmy. Być może natura chciała na naszym przykładzie zobaczyć jak funkcjonuje gatunek bardziej świadomy swego istnienia, ale nie stajemy się dzięki temu jej równorzędnym partnerem. Tym światem kieruje odwieczny porządek, którego do końca nie rozumiemy i który często nazywamy chaosem. A czy siły o jakich mówimy to piękna życzliwa twarz Gai czy krwiożerczej Medei? To dwie strony tej samej monety.”
MS.: W świadomości społecznej funkcjonuje żelazny podział na to, co naturalne i na to, co ludzkie, a przecież człowiek jest nieodzowną częścią owej przyrody, bądź jej dzieckiem, by silniej nawiązać do konceptu płyty. Miejsca niezmienione naszą ręką określa się zbiorowo mianem ‚łona natury’, podczas gdy miasta czy maszyny będące naszym wytworem widzi się w kategoriach tworów sztucznych, owoców bezlitosnej industrializacji toczącej biosferę niczym rak. Jesteśmy jednak jednym z setek tysięcy gatunków zamieszkujących ten glob i absolutnie nie jedynym, który przekształca środowisko spychając inne na krawędź ekstynkcji. W naszym przypadku zaszło to oczywiście zbyt daleko i przesądzi ostatecznie o nieuchronnej zagładzie człowieka, jakiego znamy. Nie dochodzisz jednak do wniosku, że to właśnie naturalne instynkty, jakie w prezencie otrzymaliśmy od Gai motywują nas do działań o charakterze destruktywnym? Człowiek trzęsący się z zimna i strachu przed drapieżnikami pragnął solidnego, ogrzanego kiedy trzeba domu, w którym spreparować byłby w stanie przyjemny dla podniebienia posiłek. To instynkt samozachowawczy popycha co poniektórych w ramiona bezmyślnej chciwości, materializmu, rządzy dominacji czy przemocy, itp., itd…
H.: „Oczywiście masz całkowitą rację. Możemy wyręczyć matkę naturę i sami doprowadzić do swego samounicestwienia, bo mamy taką technologiczną możliwość. Na nasze miejsce natura znajdzie inne rozwiązania, bo my jako gatunek nie jesteśmy jej do niczego potrzebni. Możliwość dokonania samozagłady otrzymaliśmy wraz z tym, co pozwala nam definiować się jako Homo Sapiens, a więc zdolnością myślenia, co zakrawa na paradoks. Podobnie jak zwierzętami, kieruje nami instynkt samozachowawczy. Jednak zwierzęta dążą do przetrwania podświadomie. U człowieka do instynktu dochodzi jeszcze świadoma wola, która może podlegać ukierunkowaniu, a więc i różnego rodzaju deformacjom. Dzięki temu stajemy się mniej przewidywalni. Stawiamy sobie cele i dążymy do nich, czasem za wszelką cenę, nie zwracając uwagi na nic i właśnie w tym momencie ludzkie cechy zapędzają nas w przysłowiowy kozi róg. Tworzyć, żeby mieć więcej i lepiej, i tak bez końca. Przypomina to chomika zapędzającego się na śmierć na karuzeli w zamkniętej klatce, podczas gdy niezależnie od wszystkiego istnieją siły, które mogą w każdej chwili odciąć mu dopływ powietrza.”
MS.: „Anima Mundi” jest zbiorem utworów wyjątkowych. Nie ma na tej płycie wypełniaczy. Nie ma kawałków odstających na minus od całości. Pod względem stylistycznym najbardziej wyróżnia się dość surowy „In Hopeless Mazes”, wzbogacony o partie gitarowe Valdiego i oczywiście wokal Hekte Zaren. ETERNALOVERS, ORDO ROSARIUS EQUILIBRIO, ULVER, RAISON D’ETRE, EXPO 70, DER BLAUE REITER, PLEQ i wiele innych szyldów uprawiających podobną do Twojej twórczość przyprawiało mnie już za jej sprawą o ciarki i HOARFROST ląduje w tym momencie w topowym odcinku mego prywatnego, niepisanego zestawienia artystów tego rodzaju. Jest więc „Anima Mundi” wynikiem niepohamowanego przypływu natchnienia czy może pieczołowicie, żmudnie i długo wypracowywanym materiałem obliczonym na ultra-precyzyjną i efektowną ekspresję o zdumiewającej sile?
H.: „Miło słyszeć takie słowa. Znaleźć się w tak zacnym gronie to spore wyróżnienie. „Anima Mundi” to płyta dla mnie trudna i pod tym względem nieporównywalna z żadną wcześniejszą. Śmierć Amelii i szereg nieprzewidzianych okoliczności towarzyszący jej powstawaniu miały wpływ na wydłużający się czas jej powstawania i na mój nastrój podczas pracy. Ale były też rzeczy leżące po przeciwległej stronie bieguna emocjonalnego. W 2013 roku urodził się mój pierworodny wspaniały synek i od tej pory wiele spraw w moim życiu uległo znacznemu przewartościowaniu. Kiedy pisałem materiał na „Anima Mundi”, niczego nie kalkulowałem tylko najzwyczajniej dałem się ponieść emocjom, a było ich jak widzisz wiele. To dla mnie bardzo osobista płyta, po której już nic nie będzie takie samo.”
MS.: „Anima Mundi” ukazał się sumptem szwedzkiej Reverse Alignment. Co zadecydowało o tym, że nie zobaczymy logotypu Twojego dotychczasowego, krajowego wydawcy, czyli Zoharum, na okładce? Masz kogoś kto zajmuje się dystrybucją tytułu w Polsce?
H.: „Wydałem w Zoharum kilka płyt i jestem bardzo zadowolony z tej współpracy. Mam z Maćkiem dobry kontakt. HOARFROST dla wielu osób dorobił się już łatki ‚projektu z Zoharum’ i to cieszy, bo to świetny i ceniony label, z którym HOARFROST jest związany od początku swojego istnienia. Czasami jednak każdy z nas ma potrzebę spróbowania czegoś innego, przetarcia nowych szlaków. Oczywiście swoją rolę w tym wszystkim miały również problemy Macieja. Dlatego też zdecydowałem się na współpracę z Kristianem z Reverse Alignment. Jako ciekawostkę powiem Ci, że Maciek z Zoharum zajął się fizyczną produkcją „Anima Mundi” działając na zlecenie Reverse Alignment. Zoharum jest również dystrybutorem płyty na Polskę przez swój sklep alchembria.pl. Cieszę się z możliwości współpracy z Reverse Alignment, które podobnie jak Zoharum ma bardzo profesjonalne podejście do tego, co robi, dlatego wszystko układa się znakomicie od samego początku. Kristian jest bardzo rzeczowym i konkretnym człowiekiem. Samo podjęcie decyzji o wydaniu „Anima Mundi” zajęło mu dwie godziny po otrzymaniu teasera. Bardzo prężnie działa, jeśli chodzi o promocję i dystrybucję, wiec wszystko idzie zgodnie z planem. Cenię szwedzką scenę dark ambient i jestem bardzo zadowolony, że „Anima Mundi” została wydana w kraju, który uważam za światową stolicę mrocznych dźwięków.”
MS.: Kto jest autorem śpiewanych przez Hekte Zaren tekstów?
H.: „Głównym autorem tekstów na „Anima Mundi” jest Hekte Zaren. Mojego autorstwa są dwa teksty do utworów „Mimesis” i „Medeaeternum.”
MS.: HOARFROST to nie jedyny Twój projekt. Właśnie szykujesz reedycję „Budowle Socjalizmu – Nasza Duma”, czyli pierwszego albumu w katalogu ARBEIT, odsłaniającego Twoje ciut inne, bo zorientowane na temat peerelowskiego przemysłu, oblicze artystyczne. Wokół pojęć industrializmu orbitowałeś już wcześniej w HOARFROST, ale w „Budowlach…” skupiasz się jednak na bardzo konkretnym dla historii naszego kraju okresie i dość specyficznej rzeczywistości stanowiącej natchnienie dla kinematografii czy muzyki i choć statystyczny Polak prędzej przywołałby w tym temacie nazwisko JACKA KACZMARSKIEGO czy nazwę zespołu REPUBLIKA, nie istnieje taka marka na naszej krajowej estradzie, która do przemysłu epoki przodowników pracy odnosiłaby się w sposób tak dosłowny, jednoznaczny i namacalny jak ARBEIT. Co takiego interesującego dostrzegłeś w komunistycznym licu krajowej manufaktury, że zdecydowałeś się poświęcić temu osobny projekt? Znasz już jakieś szczegóły wznowienia?
H.: „ARBEIT powstał niejako przypadkowo i przez wiele lat przeleżał w mojej szufladzie. Muzykę na „Budowle …” tworzyłem przy okazji pracy nad wydawnictwem „Ground Zero”, traktując jako swego rodzaju muzyczną odskocznię. Początkowo nie planowałem wydawania „Budowli…”. Sięgnąłem po ten materiał kilka lat później i stwierdziłem, że szkoda, by się marnował w szufladzie, bo prezentuje się całkiem dobrze. Wtedy pojawił się Tomek z Boanerges DIY i płyta ujrzała światło dzienne. Przywołałeś nazwisko Jacka Kaczmarskiego, którego muzyki słuchałem mając kilkanaście lat. Jego spojrzenie na PRL wynikało z osobistych doświadczeń i zaangażowania w działalność opozycyjną. Zresztą utwór Kaczmarskiego z muzyką Lluisa Llacha „Mury” stał się swego rodzaju hymnem Solidarności. PRL upadł kiedy jeszcze byłem dzieckiem, więc podejście Kaczmarskiego zasadniczo różni się od mojego. „Budowle…” nie są próbą oceny, czy tym bardziej formą piętnowania tamtego ustroju. To muzyczna zabawa konwencją na podstawie realiów PRL. Opowieść widziana z perspektywy codziennego życia robotnika w świecie haseł i propagandy. „Budowle…” są raczej bliższe satyrze politycznej i klimatom filmów Barei, gdzie prawda o socjalizmie drzemie za fasadą absurdu. Nakład płyty wyprzedał się bardzo szybko, a ludzie do dziś pytają o możliwość jej zakupu. Boanerges DIY planuje wznowienie najprawdopodobniej w 2017 roku.”
MS.: Okres PRL’u, przyznaję – pamiętam jak przez mgłę. To, co w pamięci utkwiło mi najsilniej to obecność owoców cytrusowych w paczkach pod choinką – rzecz nie do pojęcia dla pokoleń młodszych od naszego. W oczach tych starszych co poniektóre produkty prozaicznej współcześnie natury wciąż roztaczają wokół siebie aurę luksusu. Czy szukając inspiracji dla „Budowli…” uciekałeś się do filmów dokumentalnych czy innych archiwalnych nagrań z tamtego okresu, czy może raczej szperałeś we własnej pamięci? Skąd konkretnie pochodzą sample wykorzystane na płycie i co zadecydowało o tym, że użyłeś akurat tych?
H.: „Zawsze lubiłem oglądać stare kroniki filmowe, czy kino polskie czasów realnego socjalizmu. Te rzeczy działają mocno na moją wyobraźnię. Większość sampli znałem wcześniej z kronik i innych źródeł i chodziły mi po głowie kiedy pracowałem nad tym materiałem. Wybór jest ogromny i jedyny problem stanowiło dokonanie właściwej selekcji. Wykorzystałem te fragmenty, które moim zdaniem najlepiej oddają charakterystykę tamtych czasów i pasują do konceptu płyty.”
MS.: Jaki jest Twój stosunek do socjalizmu? Ustrój z czołgami jeżdżącymi po ulicy, czy też taki, w którym obywatel obawia się wizyty w pokoju przesłuchań, z którego ma sporą szansę nie wyjść o własnych siłach z tytułu tego co on, lub ktoś, powiedział nie kojarzy mi się raczej z sielanką, ale rozmawiałem na ten temat z reprezentantami pokolenia moich rodziców i trafiłem wyobraź sobie na takich, którzy Polskę socjalistyczną wspominają z najprawdziwszą łezką w oku. Kapitalizm w obecnej postaci to według Ciebie skuteczne remedium na wady tamtego systemu czy może jest to w istocie całkiem podobny, lecz inaczej ubrany ustrój w służbie uprzywilejowanych kosztem eksploatacji uciskanego, szarego obywatela?
H.: „Nie ma systemu idealnego. Każdy kreują jakieś elity i jest dedykowany ich interesom, a wymierzony przeciwko interesom innych. Wszystko zależy od oczekiwań i pozycji społecznej, z której przyjdzie nam dokonywać tej oceny. Tą pozycję warunkują pochodzenie, własne predyspozycje, czy wreszcie układy lub inne czynniki. Opresyjność socjalizmu, o jakiej mówisz, dotyczyła tylko pewnej grupy osób, nie zaś całego społeczeństwa, stąd nie może dziwić sentyment za poprzednim ustrojem. W każdych czasach istnieją ludzie, którzy doskonale znajdą w nich swoje miejsce. Kapitalizm ma, wbrew pozorom, wiele elementów wspólnych z socjalizmem. Różni je tylko, mówiąc kolokwialnie, rodzaj kija i marchewki. Wspomniałeś o czołgach. Myślę, że upraszczając można powiedzieć, że nastawienie na maksymalizację zysków w kapitalizmie prędzej umieści je na ulicach innych państw, a zamknięty na świat socjalizm na ulicach własnych miast.”
MS.: Jak zapowiada się przyszłość ARBEIT? Skończy się na wznowieniu rzeczonej i jedynej póki co płyty, jaką nazwa sygnuje czy może jest szansa na kolejne wydawnictwa?
H.: „Tomek z Boanerges DIY wielokrotnie próbował mnie nakłonić do stworzenia kolejnej pozycji w dorobku ARBEIT, póki co bezskutecznie, ale nigdy nic nie wiadomo. Mam duży sentyment do tego projektu. Wszystko jednak musi mieć, jak w przypadku HOARFROST, swój czas i miejsce. Jeśli znajdę w sobie odpowiedni ładunek, który uwolni chęć działania, wykonam plan, a może nawet osiągnę 700 procent normy [śmiech]!”
MS.: Obecnie pracujesz również nad innym przedsięwzięciem. Odświeżasz bowiem pagan/folk metalowe nagrania zarejestrowane przez Ciebie pod koniec ubiegłego tysiąclecia z myślą o nazwie HEARTBURN. Wprowadź więc proszę niewtajemniczonych w temat. Kiedy można spodziewać się płyty i co na niej dostaniemy?
H.: „HAERTBURN to bardzo stare dzieje. Obecnie jestem na etapie próby odrestaurowania utworów z lat 1998/99 które mają dla mnie wielką wartość sentymentalną, bo sięgającą początków przygody z muzyką. Nie potrafiłbym w tej chwili powiedzieć kiedy ten materiał zostanie ukończony i czy ostatecznie zdecyduję się na jego wydanie. Jeśli tak by się stało, to raczej zdecydowałbym się na niewielki limitowany nakład. Mam około 50 minut materiału, zarejestrowanego w mocno partyzanckich warunkach i jeśli uda się wykrzesać z tego w miarę przyzwoite brzmienie, będę zastanawiał się nad jego dalszymi losami.”
MS.: Słowo ‚hoarfrost’ oznacza ‚szron’. Jak wpadłeś na tę nazwę? Miała ona oddawać chłód dark ambientowych, dźwiękowych plam czy po prostu dobrze brzmiała?
H.: „Szron kojarzy się z zimnem, lodem, ale również ze smutkiem. Stwarza podświadomy dystans. Myślę że ta nazwa bardzo dobrze oddaje muzykę tego projektu i sposób widzenia świata. Puste krajobrazy bez śladów życia, chłód otaczający opuszczone ruiny. W muzyce HOARFROST nie ma miejsca na słońce i nie ma szans na promień nadziei. To kraina, w której przestają bić ludzkie serca.”
MS.: HOARFROST ma na koncie występy sceniczne, a „Anima Mundi” otwiera po temu olbrzymie możliwości! Planujesz coś takiego? Jakąś trasę z ‚towarzyszami broni’?
H.: „Nie ma takich planów ani możliwości. To byłoby bardzo trudne do zrealizowania. „Anima Mundi” to przedsięwzięcie typowo studyjne i przy tym pozostaniemy. Oczywiście, podobnie jak Ty mam wrażenie, że ten materiał ma spory potencjał sceniczny i świetnie byłoby coś zrobić w połączeniu nawet z elementami spektaklu teatralnego, ale aż tak daleko nie próbujemy sięgać i cieszę się, że zwróciłeś na to uwagę.”
MS.: Jak brzmi nazwisko największego autorytetu sceny ambient (można w liczbie mnogiej) dla Rafała z HOARFROST? Do czyich dokonań równasz w swych marzeniach?
H.: „Najkrótsza odpowiedź brzmi – do nikogo. Idę własną drogą. Jest wiele świetnych projektów. Tak jak mówiłem wcześniej bardzo lubię szwedzką scenę dark ambient, ale HOARFROST to ja i tworzę swoją historię bez naśladowania czy podążania za innymi.”